POLSKI ZWIĄZEK RUGBY

JEDNOŚĆ • PASJA • SOLIDARNOŚĆ DYSCYPLINA • SZACUNEK

Menu

Urbanowicz: Moje dziewczyny tworzą zgraną bandę09.09.2016


Kuba Borowicz, 08.09.2016, prostozboku.pl
 
Janusz Urbanowicz - były znakomity rugbista, reprezentant Polski. Rekordzista pod względem ilości zdobytych punktów w zespole narodowym. Obecnie selekcjoner reprezentacji Polski kobiet i trener Ladies Gdańsk. Zapraszam do lektury!
 
Chyba nie każdy wie, że nie rugby, a piłka nożna była sportem, od którego zaczynałeś.
Janusz Urbanowicz: Może nie każdy o tym wie, ale wielokrotnie mówiłem już, że pierwszym sportem, który uprawiałem była właśnie piłka nożna. Po pierwsze zawsze futbol lubiłem i tę energię, której miałem zawsze bardzo dużo, musiałem gdzieś spożytkować. Do tego nie zapomnijmy, że kiedyś były inne czasy. Nie mogę o sobie powiedzieć, że byłem wybitnym piłkarzem, bo tak na pewno nie było, ale reprezentując barwy Stoczniowca miałem ten komfort, że mogłem skupić się wyłącznie na treningach. Takie warunki był w stanie zagwarantować mi klub. Potem były zmiany i karierę piłkarza trzeba było łączyć z pracą na pół etatu. Czyli zawodnik szedł – dajmy na to – na godzinę 6 do pracy, po czym o 10 miał trening. Stocznia dbała o to, żebyśmy mogli pracę zawodową łączyć z naszą pasją, czyli piłką nożną.
 
Kariera piłkarska jednak długo nie potrwała.
JU: To prawda. Gdy jeszcze grałem  w piłkę, dorabiałem sobie pracując jako barman. Wtedy był to bardzo dobry zawód, który przynosił sporo pieniędzy, więc po części również dlatego skończyłem grać w piłkę. To znaczy nie skończyłem, bo trenowałem trzy razy w tygodniu, ale nie byłem już w tamtym momencie ukierunkowany tylko na sport. Kelnerem w tej samej restauracji był Robert Jumas, który namówił mnie, żebym poszedł z nim i jego kolegami pograć w piłkę. Po gierce, trener Zieliński zarządził, żebyśmy zagrali w „Paryżankę”. Dosyć dobrze mi szło i po tym szkoleniowiec wziął mnie na słówko i zaproponował, żebym zaczął trenować rugby. Nie byłem już wtedy młodym chłopakiem, miałem 26 lat, ale stwierdziłem, że nic się nie stanie, jak spróbuję.
 
Dalej wszystko bardzo szybko się potoczyło.
JU: Po dwóch miesiącach zadebiutowałem w dorosłej drużynie Lechii. Wyróżniałem się tym, że bardzo dobrze kopałem piłkę na słupy. Praktycznie z każdej pozycji na boisku potrafiłem zdobyć punkty i dzięki temu dostałem swoją szansę. Grałem na skrzydle, kurczowo trzymałem się założeń taktycznych, dobrze broniłem, więc dostawałem szansę na kolejne występy. Nie byłem rugbowym wizrtuozem, ale dobrze wywiązywałem się z zadań, które mi powierzono i na tamten moment to wystarczyło.
 
Czyli przydała się piłka nożna.
JU: Zdecydowanie tak.
 
Chwilę później była reprezentacja Polski.
JU: Tak. Dokładnie dwa miesiące po tym, gdy zacząłem trenować rugby. Śmieję się czasem, że byłem zadaniowcem, który miał kopać piłkę na słupy i zdobywać kolejne punkty i tylko dlatego grałem w kadrze. A tak już zupełnie poważnie, to zdaje sobie sprawę z tego, że tacy zawodnicy jak ja są bardzo potrzebni trenerowi. I to nie tylko w rugby, ale też w innych dyscyplinach. Ludzie patrzą na statystyki i widzą, że Urbanowicz zdobył najwięcej punktów w historii występów w reprezentacji Polski. Myślą wtedy, że byłem jej najlepszym zawodnikiem. To jednak nie tak. Było ode mnie wielu lepszych zawodników. Znałem swoje miejsce w szeregu.
 
Grałeś jednak w reprezentacji przez 17 lat, do 43 roku życia. Mało kiedy w sporcie ktoś tak długo jest związany z drużyną narodową.
JU: Trzeba jednak pamiętać, że mecze w rugby kiedyś nie były rozgrywane tak często jak teraz, wiec tych występów z orzełkiem na piersi nie było aż tak wiele.
 
Dokładnie 39.
JU: No właśnie. Było tylko parę spotkań w ciągu roku, potem pojawiły się kontuzje, więc mój licznik z występami w reprezentacji stanął na liczbie 39, a – umówmy się – to nie jest wynik, który kogokolwiek powala na kolana.
 
Od samego początku swojej kariery sportowej jesteś związany z Gdańskiem i tak się zastanawiam, czy gdybyś mieszkał gdzie indziej w tamtym czasie, to byłaby szansa zainteresowania się właśnie rugby? Na Pomorzu ta dyscyplina sportu jest popularna od dawien dawna, co w Polsce nie jest regułą.
JU: Zawsze powtarzam, że jestem chory na sport i Trójmiasto dało mi tą możliwość zaprzyjaźnienia się właśnie z rugby. Całe życie byłem aktywny fizycznie, do tej pory cały czas biegam, ćwiczę, chodzę na siłownie, ale tak jak mówisz – mieszkając gdzieś na południu Polski, pewnie rugby bym nie poznał. Naszym życiem rządzą przypadki i nie inaczej jest również ze mną.
 
Co czuł chłopak, który w wieku 26 lat zaczynał swoją przygodę z rugby? Wielu sportowców w tym wieku jest już w najwyższym możliwym punkcie swojej kariery.
JU: Co czuł? Nie wiem, trudno mi powiedzieć. Na pewno każdy ma swoje ambicje, które bardzo chciałby móc zrealizować. Ja też takie miałem. To wszystko jednak odbywało się stopniowo, wszystko nie przyszło od razu. Marzeniem, które zawsze chciałem spełnić, było wysłuchanie hymnu narodowego, który grają reprezentantom przed meczem. Świadomość tego, że dostanie się do kadry, pozwoli mi ten hymn wysłuchać, motywowała mnie do jeszcze cięższej pracy.
 
Rugby dla wielu młodych chłopaków jest również sposobem na życie.
JU: Dokładnie. Wtedy cała społeczność rugby w naszym kraju była jedną, wielką rodziną. Ludzie ciągnęli do siebie, bo wiedzieli, że z tego towarzystwa rugby bije potężna energia mogąca pomóc w codziennym życiu. Wtedy nie było komórek, Facebooka i innych tego typu spraw. Wtedy ludzie lubili ze sobą rozmawiać i spędzać wolny czas. Łączyła nas wspólna pasja i dzięki temu my tyle czasu mogliśmy ze sobą spędzać nawet po treningach i meczach. A pasja to jest coś, co łączyło i łączy wszystkie osoby związane z rugby. Bez pasji żadna osoba nie jest w stanie osiągnąć sukcesu w tym, co robi.
 
Jak zmieniło się rugby na poziomie reprezentacyjnym na przestrzeni tych 22 lat, które dzielą nas od Twojego debiutu w drużynie narodowej?
JU: Rugby się w tym czasie bardzo zmieniło w naszym kraju. Na przykład teraz, niemożliwe jest, aby zawodnik po dwóch miesiącach treningów zagrał w reprezentacji Polski. Nie ma na to szans. Teraz zawodnik musi prezentować dużo wyższy poziom technicznie, jeżeli chce grać z orzełkiem na piersi. Co prawda czasami potrzeba – jak to my często w rugby mówimy – zadaniowców, którzy potrafią tylko szarżować, ale trochę się od tego odchodzi. Gdy jednak weźmiemy pod uwagę rozgrywki i mecze, które rozgrywała tamta drużyna, to były one zdecydowanie na wyższym poziomie. Przegrywaliśmy tylko 15:18 z Rosją, gdzie ja zdobyłem 15 punktów, wygraliśmy 14:8 z Gruzją w Sopocie, czyli osiągaliśmy wyniki, o których teraz możemy tylko pomarzyć. Wtedy byliśmy z nimi na równi. Teraz oni są dużo przed nami, poczynili kolosalny progres, a my posunęliśmy się do przodu, ale tylko o mały krok naprzód.
 
Z czasem w tym rugby zacząłeś jednak nie tylko kopać na słupy, ale i stanowić o obliczu całej drużyny.
JU: Tak jak mówisz. Z czasem zacząłem te rugby coraz lepiej rozumieć, nabierałem doświadczenia i byłem coraz ważniejszą postacią w całym zespole. Byłem na tyle silny, że mogłem spróbować swoich sił w młynie. Do tego dzięki sporej dynamice i coraz lepszej technice zacząłem grać na filarze. Dopiero między 30, a 40 rokiem życia byłem na tyle dobrym rugbista, że mogłem grać z powodzeniem na filarze i niejednokrotnie brać ciężar gry na siebie.
 
Teraz poziom rugbisty bardzo często weryfikuje wyjazd za granicę. Ty nigdy nie wyjechałeś za granicę, ale zdobyłeś wiele medali mistrzostw Polski. Czy sukcesy na krajowym podwórku były wtedy miarą klasy zawodnika?
JU: Trudno jest mi na tamto pytanie odpowiedzieć. Wiadomo, że sukcesy w lidze cieszą i przynoszą lokalnego splendoru – to się nie zmienia. Kiedyś za granicę było trudniej wyjechać, ale nie mówię, że nie było to możliwe. Moim zdaniem na wyjazd do Francji powinien zdecydować się młody chłopak, który ma 23 lata, jest zdolny i perspektywiczny. Ma jechać, spróbować swoich sił na obczyźnie i postarać się przebić do elity. Ja swego czasu teoretycznie mogłem wyjechać, ale byłem już po 30-stce. Nie było szansy na to, żeby bić się z młodymi o skład i liczyć na to, że ktoś zdecyduje się dać szansę staremu Urbanowiczowi. Pewnie pograłbym z rok, dwa w niższych ligach, czegoś się nauczył, swoje zobaczył i wrócił do Polski. Nie widziałem w tym sensu. Na Twoje pytanie nie jestem w stanie odpowiedzieć, bo na miarę klasy zawodnika można spojrzeć z różnej perspektywy. Inne czasy, inna mentalność i dostępność tego wszystkiego, co teraz mamy.
 
Czy to, że tak późno zacząłeś grać w rugby, miało wpływ na to, że Twoja kariera trwała aż tak długo?
JU: Na pewno to jeden z czynników. Przyznam szczerze, że ja nie potrafiłem odstawić sportu. Kończyłem z graniem, wracałem, znowu kończyłem – nie umiałem powiedzieć sobie STOP. Gdy jesteś już bardziej zaawansowany wiekowo, to musisz ciężej pracować nad samym sobą, jeśli chcesz utrzymać pewien poziom. Ja w wieku 35 lat, wzorując się na najlepszych na świecie zawodnikach, zjechałem z wagą ze 111kg na 101. Zrobiłem to, jednocześnie nie tracąc siły, a polepszając swoją motorykę i szybkość. Pewnie gdybym zaczął grać w rugby w wieku 14 lat, to mój organizm szybciej byłby wyeksploatowany, ale zdrowie zawodnika jest bardzo powiązane z tym, jak dany zawodnik prowadził się przez całą karierę. Kolejni trenerzy i selekcjonerzy dawali mi szanse w drużynie, a ja starałem się nie zawieźć ich oczekiwań.
 
W pewnym momencie Twojej kariery zacząłeś łączyć rolę zawodnika z funkcją trenera, asystenta. Już wtedy był pomysł, by po zakończeniu kariery zawodniczej skupić się na trenerce?
JU: Nie, zupełnie nie. Moim zdaniem to, czy ktoś zostanie trenerem nie wynika z tego, czy był najlepszym zawodnikiem w całej drużynie, ale od tego, czy dana osoba posiada zdolności przywódcze. Ja, grając na filarze, zaczynałem dostrzegać u siebie wiele cech, dzięki którym potrafiłem dyrygować drużyną. Zacząłem poczuwać się do odpowiedzialności grupowej za cały zespół. Wtedy, tak naturalnie, zacząłem pełnić funkcję asystenta trenera. Nie planowałem tego – to samo wyszło.
 
I dziś jesteś nie tylko trenerem Ladies Gdańsk, ale i selekcjonerem reprezentacji Polski.
JU: Pamiętam ten dzień, w którym powstał pomysł, żeby dziewczyny założyły swoją drużynę. Byłem wtedy trenerem Lechii i do tej idei podchodziłem bardzo sceptycznie. Obiecałem dziewczynom, że porozmawiam z prezesem, ale nie chciałem w tym całym formalnym procesie brać czynnego udziału. Gdy drużyna już funkcjonowała, przyglądałem się jednemu z pierwszych treningów i bardzo nie spodobało mi się, w jaki sposób dziewczyny trenują. Chwilę później zwolniono mnie ze stanowiska trenera Lechii i do momentu, w którym nie znalazł się stały opiekun Ladies, to ja miałem przejąć stery nad dziewczynami. Zobaczyłem w oczach Ladies pasję, ambicję i głów zwycięstwa, czyli cechy, który od zawsze bardzo ceniłem. Przeprowadziłem jeden, drugi, piąty i dziesiąty trening i do dziś jestem ich opiekunem. Znowu przypadek, widzisz? Już Ci to powiedziałem – wiele spraw w naszym życiu dzieje się przypadkiem.
 
Robiąc sobie analizę SWOT tego całego przedsięwzięcia, nie bałeś się, że ten plan może nie wypalić?
JU: Pewnie, że to wszystko mogło się nie udać, ale ja starałem się tego nie rozpatrywać w tych kategoriach. Dostrzegłem niszę w kobiecym rugby. Wiedziałem, że ten sport w wykonaniu Pań dopiero raczkuje i postanowiłem zaangażować się w projekt, który w przyszłości mógł osiągnąć bardzo wiele. Widziałem codzienne zaangażowanie moich dziewczyn i to dawało mi olbrzymiego kopa do dalszych starań. Pewnie, że po drodze pojawiały się myśli, że to wszystko może się nie udać i trzeba się stamtąd wycofać, ale jak już zaszedłem tak daleko, to nie było możliwości, by tak nagle móc to zrobić. Nie umiałem –  po prostu.
 
Nie bałeś się współpracy z kobietami?
JU: Nie. Wychodzę z założenia, że wszystkie relacje pomiędzy zawodnikami, czy na lini trener-zawodnik wynikają z atmosfery w zespole. Jeśli drużyna jest zwarta i potrafi być ze sobą na dobre i na złe, to nie ważne czy trenujesz dziewczyny, czy chłopaków – współpraca będzie się układać. Gdyby rugby w Polsce było sportem zawodowym, to sytuacja się zmienia – ja, jako trener każę im robić to i tamto, i one muszą to robić. Jeśli komuś coś nie pasuje, to z klubu odchodzi, jeśli drużyna nie osiąga wyników, to odchodzi trener – proste. Każdy jest profesjonalista i dostaje pieniądze za to, że do swojej pracy, czyli sportu, podchodzi w sposób profesjonalny. Gdy jednak mówimy o sporcie amatorskim, to podejście do zawodnika i relacje z trenerem muszą być trochę inne. W przeciwnym wypadku trener zostanie bez zawodników i nic z tego nie będzie. Stąd ta atmosfera i wzajemne relacje są kluczem do sukcesów.
 
U dziewczyn atmosfera jest jak rozumiem.
JU: Dziewczyny tak się dobrały charakterami, że teraz tworzą zgraną bandę. Wiadomo – każda jest inna. Każda ma wady i każda ma zalety. Jako zespół jednak, są kolektywem, który ma wspólny cel – zwycięstwo. Jeżeli każdy zna swoje miejsce w szeregu i wie, co należy do jego obowiązków, to chyba śmiało możemy powiedzieć, że to wszystko działa w sposób właściwy, prawda?
 
Nie boisz się, że w końcu zabraknie wam motywacji?
JU: Zawsze pojawia się w polskiej lidze zespół, który jest mocny i który stać, żeby nas zdetronizować. Niedawno taką ekipą była Posnania Poznań, teraz dobrze prezentują się dziewczyny Legii. Moje dziewczyny raz w historii uległy drużynie z Poznania. Raz! Ale to je zmotywowało, żeby udowodnić po raz kolejny, że było to dziełem przypadku. Gdybyśmy wszystko wygrywali po 50:0, to motywacja by uciekła. Jako, że tak jednak nie jest, pracujemy cały czas i każde zwycięstwo bardzo nas cieszy.
 
Z Janusz Urbanowicz to jednak obecnie już nie tylko trener dziewczyn z Gdańska, ale i selekcjoner reprezentacji. Tam również trzeba było stworzyć „bandę”.
JU: I atmosfera w zespole jest znakomita. Spośród 12 rugbistek aż 8 to moje podopieczne z gdańskich Ladies. Tak więc dziewczyny, które stanowią tę mniejszość muszą się do tego trzonu kadry dopasować. Ja nie oceniam tamtych dziewczyn źle. One w swoich klubach też stanowią zgrany kolektyw. Ale na tę chwilę, to gdańskie dziewczyny stanowią kręgosłup kadry, a reszta bez problemu musiała do tej bandy dołączyć. Jak widać – udało się.
 
No właśnie, pogadajmy na koniec o reprezentacji. Jak obejmowałeś kadrę w październiku to wyznaczałeś sobie dwa lata na to, aby awansować do najlepszej 12 w Europie. Minęło 9 miesięcy i awans do elity stał się faktem.
JU: Wiedziałem, że my jesteśmy w stanie wcześniej ten cel osiągnąć. Nie mogłem jednak na samym początku swojej przygody z reprezentacją powiedzieć co osiągniemy, bo nie wiedziałem, jak będzie to od środka wyglądało. Jak dziewczyny się dobiorą, jak będzie z atmosferą w zespole i czy mój plan wypali.
 
Jakie są cele reprezentacji? Bo cel pierwszy został osiągnięty bardzo szybko. Pytanie, co dalej?
JU: Na pewno chcemy utrzymać się w Top12. Awansowaliśmy do elity z ostatniego, dwunastego miejsca. Przed zespołami jeszcze ostatni turniej, ale jeżeli zbyt wiele się tam nie zmieni, to czekają nas mecze z Holandią, Anglią i Hiszpanią, z czego te dwa ostatnie zespoły grały teraz na igrzyskach olimpijskich. Nie możemy przegrać tych spotkań po 0:40, tylko powalczyć i zebrać cenne doświadczenie. Gdyby dziewczyny uplasowały się w najlepszej ósemce, to sytuacja zmieniłaby się diametralnie. Pojawiłoby się stypendium, co oznaczałoby, że każda rugbistka więcej czasu mogłaby poświęcić na uprawianie sportu, a nie pracę zawodową. Dużo pracy przed nami, musimy się brać do roboty.
 
Zmiany w Mistrzostwach Polski Kobiet Orzeczenie Komisji Gier i Dyscypliny
Tabela Ekstraligi
01Budo 20111877
02Ogniwo Sopot1875
03Orkan Sochaczew1865
04Edach Budowlani1865
05Lechia Gdańsk1742
06Juvenia Kraków1838
07Arka Gdynia 1725
08Awenta Pogoń1819
09Posnania Poznań1819
10Up Fitness Skra18-72

Wyniki