POLSKI ZWIĄZEK RUGBY

JEDNOŚĆ • PASJA • SOLIDARNOŚĆ DYSCYPLINA • SZACUNEK

Menu

1969: Wielkie rugby w Stolicy27.10.2020


Robert Małolepszy, Polska Times 28.05.2009
 
We Francji czy Anglii w rugby grają setki tysięcy ludzi. U nas ledwie kilka. Ale w jednym jesteśmy najlepsi! Od ponad 40 lat do Polski należy rekord frekwencji na meczu rugby. A wszystko dzięki... kolarzom - pisze Robert Małolepszy
 
W Anglii, Francji czy Australii kilkadziesiąt tysięcy kibiców na meczu rugby nie robi na nikim wrażenia. Tam bieganie za jajem to co najmniej sport numer dwa, a na Antypodach absolutna i niepodważalna jedynka. W Nowej Zelandii rugby ma status religii, a na południu Francji nikt nie dziwi się, że w każdej wsi jest boisko, na którym nie ma bramek do futbolu, za to górują wysokie na 6-8 metrów rugbowe słupy.
Podlondyński stadion Twickenham przeznaczony wyłącznie do gry jajowatą piłką mieści 82 tysiące widzów. To rugbowy odpowiednik Wembley. Na Twickenham odbywają się najważniejsze angielskie mecze rugby, a trybuny zapełniają się za każdym razem. Podparyski Stade de France na przemian gości rugbistów i piłkarzy. Co ciekawe, rekord frekwencji na tym obiekcie należy do tych pierwszych, a został pobity podczas ostatniego rugbowego mudialu - czyli Pucharu Świata, który rozegrano w 2007 roku. Chociaż oficjalnie na trybunach może zmieścić się 79 959 widzów, to finał pomiędzy RPA i Anglią obejrzało 80 430 widzów.
Pewnie niewiele osób wie, ale także stadion olimpijski w Sydney inaugurował swą działalność meczem... rugby. Oczywiście przy pełnych trybunach. Także wszystkie obiekty budowane na najbliższy piłkarski mundial, który odbędzie się za rok w RPA, muszą nadawać się do rozegrania meczu jajowatą piłką.
 
Piłkarze nie chcieli, padło na rugbistów
W Polsce na mecze rugby przychodzi w porywach 4-5 tysięcy ludzi. Na spotkania warszawskiego AZS AWF - góra 1,5 tysięcy. Jak to się więc stało, że w 1969 roku występ biało-czerwonych śledziło aż sto tysięcy ludzi na wypełnionym po brzegi Stadionie Dziesięciolecia?
- Tak naprawdę to odbyły się nawet dwa mecze z udziałem polskiej reprezentacji przed tak ogromną publiką. Pierwszy w 1968 roku, drugi w 1969 roku - wspomina Ryszard Wiejski, wówczas jeden z zawodników reprezentacji oraz warszawskiego AZS AWF, później przez wiele lat trener naszej kadry.
- Rugby oczywiście nie było tak mocne, by ściągnąć na trybuny aż tak wielką liczbę ludzi. Byliśmy atrakcją dla kibiców, którzy czekali na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie na kolarzy jadących w Wyścigu Pokoju. Stąd te sto tysięcy widzów - dodaje inna legenda polskiego rugby, kolega Wiejskiego z kadry, później kapitan prowadzonej przez niego drużyny, wreszcie następca na stanowisku selekcjonera i największy rywal - Andrzej Kopyt.
- Działacze kolarscy szukali dyscyplin, które dzięki ogromnej popularności Wyścigu Pokoju chciałyby się wypromować. Piłkarze nożni nie chcieli, nie musieli. Nam taka promocja bardzo się opłacała, tak przynajmniej wówczas się nam wydawało - dodaje Wiejski, dziś mieszkaniec Łodzi, były trener tamtejszych Budowlanych.
 
Wstyd taki, że 40 lat go pamiętam
Pierwszy mecz na Stadionie Dziesięciolecia przy komplecie publiczności, który polscy rugbiści rozegrali w 1968 roku, był w ogóle pierwszym oficjalnym spotkaniem reprezentacji w stolicy. Dodajmy, zakończonym pełnym sukcesem. 24 maja 1968 roku Polacy pokonali Szwedów 38:3 w ramach rozgrywek o mistrzostwo Europy, nazwanych później Pucharem FIRA.
- Rok później frekwencja na stadionie była jeszcze większa. W 1968 roku chyba nie było stu tysięcy widzów. W 1969 na pewno. Szpilki nie było gdzie wcisnąć - wspomina Kopyt, przez lata trener AZS AWF, z którym zdobył 12 tytułów mistrza kraju.
- Rzeczywiście ludzi było więcej. Jakby na złość. 40 lat minęło, a ja wciąż nie mogę zapomnieć tego wstydu - dodaje Wiejski.
Polacy zmierzyli się z reprezentacją Francji. W tych samych rozgrywkach co rok wcześniej, ale w najlepszej, tzw. grupie A. Do Polski nie przyjechała pierwsza drużyna Kogutów. Raczej młodzieżówka, ale z kilkoma zawodnikami, którzy lada dzień mieli awansować do pierwszej ekipy i na lata zostać gwiazdami francuskiego rugby.
 
Trójkolorowe wielkoludy
Takie nazwiska jak Jean-Pierre Bastia, Alain Esteve czy Jacques Cantoni tworzyły później historię wielkiego francuskiego jaja. To musiało się dla nas skończyć katastrofą. My byliśmy amatorami. Niby organizowano nam jakieś zgrupowania, ale o wielu elementach techniki i taktyki mieliśmy wówczas dość mgliste pojęcie. Oni też niby jeszcze nie byli zawodowcami pełną gębą, dopiero zaczynali wielkie kariery, ale jaki mieli potencjał - przypomina Wiejski. - Pierwszy raz w życiu zagrałem wówczas przeciwko zawodnikom, którzy mieli ponad dwa metry wzrostu. W naszej ekipie ja byłem najwyższy - 194 cm.
- Zgrupowania to za dużo powiedziane. To było kilka biedniutkich obozów w roku. Treningi trzy razy w tygodniu. No i jeszcze nasz trener Zbyszek Janus popełnił niewybaczalny błąd, jeśli chodzi o dobór zawodników na to spotkanie. Wcześniej pojechał oglądać mecz Francuzów z Czechami w ramach rozgrywek grupy A. Wrócił i stwierdził, że remis jest w naszym zasięgu. Postawił więc na skład bardzo ofensywny, ale słabiej broniący. Przynajmniej jemu tak się wydawało - dodaje Kopyt.
Wiejski: - Jaki tam ofensywny. Skład był bez sensu i tyle. A zresztą co to znaczy, że remis był w zasięgu. W rugby? Zdarza się raz na tysiąc lat. Pamiętam, że jeden z kolegów ze Śląska Józef Walczyk zagrał w reprezentacji, bo znał francuski i miał nam podpowiadać, co szykują rywale. Większej głupoty nie można chyba było wymyślić. Fakt, mieliśmy kilku bardzo szybkich zawodników. Nasz skrzydłowy Antek Łodziński był lekkoatletą. Biegał nawet w sztafecie reprezentacyjnej na mistrzostwach Europy. Jego rekord na setkę wynosił chyba 10,4 s. Andrzej Kopyt biegał niewiele wolniej. Ale trzeba było umieć podać do nich piłkę. To okazało się najtrudniejsze.
Kopyt: - No i skończyło się katastrofą. Byli dla nas zbyt dobrze wyszkoleni. Poziom ich taktyki przewyższał nasz o dwie klasy. Ich skrzydłowy Cantoni biegał między nami, jak między tyczkami. Przegraliśmy 0:67.
Wiejski: - Najbardziej znany z Polaków po tym meczu był Paweł Smaczny (późniejszy bardzo znany dziennikarz sportowy). Co chwilę po przyłożeniu Francuzów rozpoczynał grę kopem z środka boiska. Cały stadion patrzył tylko na niego.
Kopyt: - Cała Polska! Mecz był bowiem transmitowany przez telewizję publiczną. Co za wstyd. Na trybunach cała rodzina, znajomi. No i te sto tysięcy ludzi. A na trybunie honorowej najwyższe władze państwowe i partyjne.
 
Cztery przerwy na kolarzy
Wiejski: - No i jeszcze te idiotyczne przerwy. Ten etap Wyścigu Pokoju był rozgrywany wokół Warszawy. Kolarze wjeżdżali na stadion kilka razy. My na ten czas… przerywaliśmy mecz. Słowem: kabaret.
- Nigdy więcej nie grałem w tak dziwnym meczu - wspomina inny uczestnik tamtego wydarzenia, Francuz Jean-Claude Skrela. W 1969 grał w trzeciej linii młyna Trójkolorowych. Położył nam punkty.
Skrela obecnie bardzo często przyjeżdża nad Wisłę, by pomagać naszej reprezentacji. Jean-Claude to bowiem jeden z najbardziej znanych trenerów na świecie, a wcześniej przez lata gwiazda francuskiej kadry. W 1977 roku zdobył z Trójkolorowymi prestiżowy Puchar Sześciu Narodów, wygrywając wszystkie mecze turnieju (tzw. Wielki Szlem). W 1999 roku Francja ze Skrelą w roli trenera wywalczyła wicemistrzostwo świata w rugby, pokonując w legendarnym już półfinale Nową Zelandię 43:31. Dziś jego syn Dawid jest jednym z najbardziej znanych rugbistów Trójkolorowych, gra oczywiście w kadrze.
Co ciekawe, Skrela to... Polak. Jego rodzice urodzili się pod Krakowem. On przyszedł na świat już we Francji, ale do szóstego roku życia mówił wyłącznie po polsku.
- Później, niestety, zapomniałem wasz język. Tamten mecz to był dla mnie okazją do pierwszego przyjazdu do kraju rodziców. Do dziś pamiętam te tłumy. Robiły wrażenie nawet na nas - przyznaje z uznaniem Skrela.
Kopyt: - Po ostatnim gwizdku były wspólne zdjęcia, tradycyjna trzecia część (towarzyskie spotkanie rugbistów obu drużyn przy piwku). Do śmiechu było nam jednak bardzo krótko. Trenerom i prezesom jeszcze krócej. Prezes telewizji zaraz po meczu stwierdził ponoć, że rugby nie zagości już nigdy na antenie.
 
Cyrankiewicz woła Reczka, ten prezesa...
Wiejski: - Premier Józef Cyrankiewicz wezwał do siebie szefa sportu Włodzimierza Reczka. Ten poprosił z kolei prezesa związku rugby. Zrobiła się straszna chryja. No bo jak to może być! Święto ludzi pracy, nasi kolarze dają łupnia tym ze zgniłego Zachodu, a tu przyjeżdżają "kapitaliści" i tak strasznie leją inną polską reprezentację... Rugby na długie lata straciło wszelkie szanse rozwoju. To była polityczna decyzja. No bo po co wspierać dyscyplinę, w której nie można pokonać Francuzów czy Anglików.
Wiejski i Kopyt dziś wspominają tamten mecz z rozrzewnieniem. W polskim środowisku rugby spotkanie z 1969 roku obrosło prawdziwą legendą. Kilku jego uczestników już nie żyje. Pozostali mogą się chwalić, że zagrali przeciwko wielu późniejszym gwiazdom światowego rugby.
 
W sobotę 30 maja Wiejski i Kopyt będą tworzyć nową legendę polskiego rugby. Przynajmniej taką mają nadzieję. Wiejski w roli komentatora Polsatu Sport, Kopyt - trenera kadry. Tego dnia na piłkarskim stadionie Polonii obecna reprezentacja Polski w rugby zagra z Belgami. To będzie pierwszy od 25 lat mecz biało-czerwonych w stolicy. Ostatni raz Polacy w Warszawie grali na stadionie Skry... z Francuzami. W maju 1984 roku przegraliśmy "tylko" 3:19.
Stawką sobotniego spotkania z Belgami będzie awans do mistrzostw świata w rugby, które w 2011 roku odbędą się z Nowej Zelandii. Polacy są wiceliderami swojej grupy. Tym razem jednak Francuzi mają nam pomóc wygrać, a nie nas gromić.
Trener naszej kadry Tomasz Putra (Kopyt pomaga prowadzić mu drużynę, a kiedyś był jego szkoleniowcem w AZS i reprezentacji) od lat mieszka i pracuje nad Sekwaną. Francuskie rugby wciąż jest jednym z najlepszych na świecie.
A Polacy, jak w 1969 roku, marzą o grze z czołówką i popularyzacji swojej dyscypliny. Właśnie dlatego organizują mecz na Polonii. Tylko zakończenie ma być teraz inne.
Putra nie dość, że garściami czerpie z francuskiej myśli szkoleniowej, to jeszcze sięga po zawodników urodzonych w tym kraju. Kilku aktualnych reprezentantów Polski nie mówi nawet w naszym języku. Nie ma też obywatelstwa. Ale grać dla Polski mogą. Ich dziadkowie lub rodzice pochodzą znad Wisły. To wystarczy.
Gdyby Jean-Claude Skrela wciąż grał w rugby, z miejsca mógłby założyć koszulkę z orzełkiem na piersi. Tak jak i jego syn. Oczywiście pod warunkiem, że nie miałby wcześniej występów w barwach Francji.
A kiedy zobaczymy w Polsce znów mecz rugby, który obejrzy kilkadziesiąt tysięcy widzów? Wbrew pozorom wcale nie musimy czekać zbyt długo. Stadion Narodowy, który powstaje na miejscu Stadionu Dziesięciolecia, będzie przystosowany do gry jajem!
Działacze Warszawskiego Towarzystwa Rugby "Barbarians", które organizuje mecz na Polonii, już myślą o tym, by pokazać jajo na Narodowym. Tylko kolarzy już na pewno nie będzie, bo i bieżni na nowym stadionie zabraknie. Ale może to i dobrze....
 
Rozgrywki Rugby 7 Ekstraliga: IX kolejka w obiektywie
Tabela Ekstraligi
01Budo 20111877
02Ogniwo Sopot1875
03Orkan Sochaczew1865
04Edach Budowlani1865
05Lechia Gdańsk1742
06Juvenia Kraków1838
07Arka Gdynia 1725
08Awenta Pogoń1819
09Posnania Poznań1819
10Up Fitness Skra18-72

Wyniki