POLSKI ZWIĄZEK RUGBY

JEDNOŚĆ • PASJA • SOLIDARNOŚĆ DYSCYPLINA • SZACUNEK

Menu

Dariusz Komisarczuk : Rozmowa05.01.2015

Były reprezentant Polski, a obecnie asystent Marka Płonki i trener formacji ataku naszej kadry opowiedział Rugby Polska nie tylko o sprawach drużyny narodowej, ale także o swoich obserwacjach związanych z ligową codziennością.
 
Kadra rozegrała tej jesieni trzy spotkania: z bonusem pokonała Szwecję, minimalnie zwyciężyła Holandię oraz wysoko przegrała w Mołdawii. Jak pan podsumowałby te mecze?
– To były dla nas – dla mnie i dla trenera Marka Płonki – bardzo ważne trzy mecze. Jak wiadomo, prowadzimy kadrę od roku, ale w pierwszym półroczu naszej pracy, po objęciu kadry po Tomku Putrze, próbowaliśmy wprowadzać nasze metody i zasady. Jeśli chodzi o te rozgrywki, wszystko jest ustawione już pod nasz zespół – Marka Płonki i mój, więc jesteśmy już za to rozliczani w stu procentach. W pierwszym meczu ze Szwecją byliśmy faworytami. Szwedzka kadra się odmłodziła, widać przebudowę zespołu i świeżą krew. Wygraliśmy z bonusem, a nieczęsto się zdarza, że polska reprezentacja wygrywa z dodatkowym punktem po czterech przyłożeniach. To bardzo cieszyło, ale to też nie była taka gra, jaką chcieliśmy w stu procentach uzyskać. Nasze założenia było takie, żeby oprócz odniesienia zwycięstwa, zagrać widowiskowo. Holandia może nie tyle nas zaskoczyła, co pokazała wysoki poziom. Myślę, że Holandia pokaże jeszcze w tych rozgrywkach swoją marką. Wiedzieliśmy, że od dwóch lat nie przegrała żadnego meczu w swojej grupie, dlatego też czuli się mocni. Jeśli wygrywasz, wychodzisz na boisku w przeświadczeniu, że musisz dalej wygrywać. Triumfowaliśmy jednym punktem, ale równie dobrze mogliśmy przegrać, losy spotkania ważyły się do końca. Wiedzieliśmy, że mają prowadzoną przez federację szkółkę, w której trenują, że mają dobrych trenerów, że nawiązać do osiągnięć sprzed kilku lat, kiedy dzięki paru zawodnikom ściągniętym ze świata całkiem nieźle grali. Cieszyliśmy się, że ten jeden punkt przesądził o naszym zwycięstwie. Mołdawia natomiast pokazała nam, nad czym musimy pracować. Niestety, młyn mołdawski nas zdominował. Wszyscy widzieli, że między naszą ósemką a formacją młyna Mołdawii była przepaść, ale to wynika tylko z fizyczności. W samej grze my aż tak bardzo od nich nie odstajemy. Porównując wagę obu ósemek, rywale mieli przewagę około 180 kilogramów, a kilogramy przekładały na walkę. Każdy, kto zna się na rugby wie, że młyn to serce drużyny i jeśli tam idzie dobrze, łatwiej gra się w polu. To co mogę powiedzieć na swoją obronę to, że kiedy już postawiliśmy się im, kładliśmy prawie za każdym razem punkty albo przynajmniej zdobywaliśmy teren. Przypuszczam, że gdybyśmy z młyna dostarczyli do ataku więcej piłek, ten mecz wyglądałby zupełnie inaczej. Przypomnę tylko, że przez moment traciliśmy tylko 12 punktów, a gdyby Dawid Banaszek podwyższył, byłoby jeszcze mniej. Zbliżyliśmy się trochę do nich, ale potem wrócili do dobrej gry w młynach dyktowanych oraz autach i już nie mogliśmy ich zatrzymać.
Wcześniej pracował pan w Arce Gdynia jako drugi trener z Maciejem Stachurą. Teraz jest pan asystentem Marka Płonki w kadrze. Jaka jest różnica między pracą w klubie a pracą w kadrze?
– To są dwa różne wymiary. Nie czuję się jeszcze na tyle mocny, żeby być pierwszym trenerem i decydować o wszystkim. Ja się uczę tego wszystkiego, dopiero niedawno skończyłem karierę zawodniczą i zbieram doświadczenie na polu trenerskim. Oczywiście, jeśli chodzi o Arką, jestem tam od początku, tworzyłem to od początku. Ci, którzy towarzyszyli mi na mojej rugbowej drodze w Arce, wiedzą doskonale, że wielokrotnie utrzymywałem propozycję zostania jej trenerem, ale nie czułem się na siłach i szkoleniowca dla klubu poszukiwałem. Został nim na przykład Jakub Szymański. To był mój wybór i przez długi czas był naszym świetnym szkoleniowcem, potem nasze drogi się rozeszły. Wobec tego stwierdziliśmy, że trzeba ściągnąć kogoś, kto będzie prekursorem, kto będzie wyznaczał kierunki rozwoju rugby w Polsce i sięgnęliśmy po kogoś naprawdę z daleka. Fidżyjczyk Sailosi Naiteque prowadził Arkę przez półtora roku. Zrobił dużo dobrego, ale w końcu rozminęliśmy się mentalnie. Przewinął się również Waldek Szwichtenberg. A potem na horyzoncie pojawił się Maciek Stachura, przez dwa lata prowadziłem z nim zespół. Pod jego wodzą Buldogi cały czas kręcą się w okolicach podium. Natomiast z moim angażem w kadrze to trochę dziwna historia. Wiadomo, że Marek był trenerem, a wcześniej również wieloletnim zawodnikiem Lechii Gdańsk, dlatego byłem chyba ostatnią osobą, za którą powinien się oglądać, bo przecież jestem z Arki! (śmiech) Całe życie walczyliśmy przecież na boisku. Ale Marek bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, zadzwonił do mnie, umówiliśmy się na spotkanie. W pierwszej rozmowie powiedziałem, że raczej nie, że nie czuje się na siłach pomagać reprezentacji Polski, bo to za duży przeskok. Potem jednak namówił mnie i dzisiaj mogę pochwalić się już rocznym stażem w kadrze. Jeśli chodzi o klub, trzeba myśleć o nim 24 godziny na dobę przez okrągły rok, trzeba mieć dobry kontakt ze wszystkimi. W kadrze jest inaczej, spotykamy się na konsultacjach i wymagamy, żeby zawodnicy byli już wyszkoleni. Nie chcemy Na zgrupowaniu szkolić, bo najnormalniej w świecie nie ma na to czasu. Przed każdym ze wspomnianych meczów mieliśmy tylko po cztery dni treningu. I wtedy musimy skupić się nad taktyka i obrazem gry ustawieniami, ewentualnie możemy przestawiać zawodników na pozycjach. Nie możemy pozwolić sobie na to, żeby robić wydolność, wytrzymałość, szybkość. To trzeba zrobić w klubach. Jak w każdej innej dyscyplinie zespołowej – trener drużyny narodowej to selekcjoner, do którego należy wybór odpowiednich zawodników i ich zmotywowanie. Ale praca z kadrą jest na pewno mega ciekawa!
Rozmawiamy w okresie przerwy w rozgrywkach ligowych. Jak ocenia pan obecną formułę rozrywek?
– Wstrzymałbym się z ocenami do końca sezonu. Podoba mi się, że faktycznie mecze w obrębie czołowej czwórki stoją naprawdę na wysokim poziomie i fajnie się je ogląda, bo nie są spotkaniami do jednej bramki. Takie się niestety zdarzały, a nie są one ani ładne, ani ciekawe. Tyle że drużyny z grupy spadkowej nie podnoszą swojego poziomu, bo nie grają z lepszymi. To jest bolączka polskiej ligi. Chodziło przede wszystkim o to, żeby mecze były wyrównane, bardziej atrakcyjne dla kibiców, o których też trochę trzeba powalczyć. Nie wiem, czy to wszystko się przełoży na podniesienie poziomu całego rugby w Polsce. Zobaczymy po rozgrywkach. Z racji swoich obowiązków oglądam wiele meczów ligowych i dostrzegam jeden podstawowy problem rugbistów występujących w polskiej Ekstralidze: braki w wyszkoleniu poszczególnych zawodników, nawet kadrowiczów, spowodowane z kolei brakiem indywidualnych toków treningowych dla poszczególnych graczy. Mamy, załóżmy, trening poniedziałkowy czy wtorkowy, przychodzą na rozgrzewkę, bardzo często pojawiając się na styk, zamiast na przykład pół godziny przed zajęciami. Po rozgrzewce przechodzi się do ćwiczeń i do taktyki, do grania młynów i autów czy innych zagrywek. Ale brak treningu indywidualnego, żeby podnosić kwalifikacje rugbowe pojedynczego zawodnika. Podanie w prawo, podanie w lewo, kręcenie śruby, kopnięcie piłki, chwyt z powietrza, zrobienie zwodu czy szarży – tego mi brakuje, a czasem trafiają do rugby ludzie, którzy nie potrafią dobrze podać piłki. Ogólny poziom dyscypliny może się podnieść, jeśli indywidualnie poprawią się także poszczególni zawodnicy.
Czy mógłby pan pokrótce opisać plusy i minusy polskich ekip występujących w Ekstralidze?
– Arka naprawdę dzisiaj posiada spory potencjał. Gra świetnie szybką piłką, gra szeroko, nie walcuje przy młynie, rozrzuca piłki. Zupełnie inaczej niż Lechia, która gra więcej przy młynie, bo dysponuje ciężkimi zawodnikami, lepiej czującymi się w kontakcie. Natomiast problemem jest Arki jest bardzo wąskie zaplecze. Mają w kadrze może z 17 zawodników zdolnych do gry, potem jest przepaść i koniecznie muszą popracować nad szkoleniem młodzieży, bo dzisiaj piętnastką nie da się walczyć skutecznie w lidze. W Lechii zawodnicy opuścili się trochę i stąd te porażki, ale tam też jest potencjał. Tam jest mnóstwo wyróżniających zawodników, ale teraz jakoś nie tworzą kolektywu. Czegoś brakuje w zespole, mimo że przecież maja wielu kadrowiczów. Łódź już w zeszłym sezonie, jeszcze po wodzą Jarka Batora, miała dobry moment, pokonali wtedy Arkę czterdziestakiem. Dopiero w końcówce zaczęli grać gorzej. Widać, że tam jest teraz zapał i chęć, dzięki którym Budowlani mogą spokojnie powalczyć o złoty medal. Tyle że muszą, moim zdaniem, mocno popracować nad tymi indywidualnymi elementami, o których wspomniałem. Ogniwo gra na jakimś nieprawdopodobnym entuzjazmie, z ogromnym serduchem. Ważne, że młodzi zawodnicy dzięki szansom na grę zaczynają fajnie pracować. Ten zespół jest fajnym kolektywem, odwrotnie niż w przypadku Lechii. W Sopocie nie ma gwiazd, może poza Piotrem Zeszutkiem czy dwoma innymi zawodnikami, a mimo to cała piętnastka tworzy prawdziwy zespół. Brakuje mu lidera. Jest nim Piotrek, kiedy gra i wtedy wszystko dobrze funkcjonuje. Kiedy Piotrka zabraknie, na przykład z powodu kontuzji, zaczynają się kłopoty.
W zespołach grupy spadkowej jest przeważnie huśtawka nastrojów. Orkan zazwyczaj rozpoczyna sezon z wysokiego C, gra dobrze dwa-trzy mecze i potem wszystko się rozchodzi. Brakuje ludzi, zwłaszcza na meczach wyjazdowych, czasem nie są w stanie wystawić pełnego składu. To smutne. Pogoń Siedlce to przecież wciąż aktualny wicemistrz Polski, co było dużym zaskoczeniem w poprzednich rozgrywkach. Zmienił się trener, zmienił się trochę skład, ale muszą popracować. Trzymam za nich kciuki, że będą budować tam mocną drużynę. Mam rodzinę w Siedlcach, czasem tam bywam i widzę, że fajnie rozwija się infrastruktura klubowa. Poznań i Posnania to też smutna historia, bo to było kiedyś miejsce, gdzie walczono o najwyższe cele, a teraz to jakoś podupadło. Słyszałem, że w stolicy Wielkopolski mocno pracują z młodzieżą, więc kiedy ona się ogra, powinno być trochę łatwiej. Na temat Juvenii wiem chyba najmniej, ale ciężko będzie im powtórzyć sukces sprzed kilku lat, czyli brązowy medal.
Jak kadra będzie się przygotowywać do wiosennych meczów? Trener Płonka zapowiada zgrupowanie w Marcoussis, tylko dla formacji młyna.
– Tak, Marek zabierze 15 zawodników, głównie z polskiej ligi, na czterodniowe zgrupowanie. Chodzi też o to, żeby po powrocie do klubów wiedzieli, nad czym mają pracować. Mnie osobiście bardzo się podoba, że Marek wciąż chce się uczyć, wciąż podgląda, co się dzieje w świecie i próbuje nowych rzeczy. Wyjazd chłopaków z młyna jest dowodem na to, że nie zatrzymujemy się i próbujemy zaczerpnąć coś dobrego od najlepszych na świecie. W Marcoussis, w ośrodku szkoleniowym francuskiej federacji, do którego przyjeżdża cała rugbowa elita, można bardzo fajnie popracować. Jest tam słynna elektroniczna opornica przymocowana do ziemi, obsługiwana przez specjalnego operatora. Można ją obracać we wszystkich kierunkach, a na podłączonym komputerze od razu pojawiają się szczegółowe wykresy, kto z jaką siłą i gdzie pcha. Zapewnia to kompleksową analizę. W planie konsultacji w Marcussy zaplanowano osobne treningi dla różnych linii młyna. Będą to bardzo intensywne dni pracy, które mają się przełożyć na rozwój naszej reprezentacji, to pierwsze, a po drugie zależy nam, żeby uczestnicy tego zgrupowania pokazali klubach, jak się trenuje w innych państwach.
Co wiemy na temat najbliższych przeciwników Polski, czyli o Belgii i o Ukrainie?
– O Ukrainie wiemy bardzo dużo. O Belgii trochę mniej. Oglądałem ostatnio ich bezpośrednie starcie, dostępne na stronie internetowej belgijskiej federacji. Spadkowicz z Dywizji 1A wygrał, choć Ukraińcy długo prowadzili. Widać, że w grze z najmocniejszymi ekipami PNE Belgowie zebrali mnóstwo doświadczenia. Z Ukrainą toczyliśmy ostatnio bardzo wyrównane mecze: raz my wygraliśmy jednym punktem, raz oni. Przegrali też niżej niż my z Mołdawią i wyżej niż my pokonali Szwedów. Na pewno w obu przypadkach nie będziemy faworytami.
Reprezentacja Polski powinna rozgrywać mecze w Warszawie czy w Trójmieście, gdzie rugby jest chyba najbardziej popularne?
– Ciężko mi się określić, bo to leży w gestii naszych menadżerów. My z Markiem się w to nie wtrącamy. Daliśmy Maćkowi Brażukowi w tych sprawach wolną rękę, on się tym zajmuje i ocenia. Jedna rzecz przemawia może za Warszawą, mimo że nie ma tam obecnie rugby na poziomie ekstraligowym: w stolicy jesteśmy bardziej medialni, w stolicy łatwiej o promocję, także poprzez wydarzenia towarzyszące samemu meczowi. Więcej przedstawicieli mediów przyjedzie na mecz do Warszawy niż nad morze. Za Trójmiastem przemawia z kolei ilość kibiców tam mieszkających. Ja mogę tylko powiedzieć, że te kilka meczów na stadionie Polonii grało nam się bardzo fajnie, na nic nie mogliśmy narzekać.
Rafał Janeczko i Rafał Kwiatkowski są nominowani do tytułu Najlepszego Sportowca Pomorza w plebiscycie „Dziennika Bałtyckiego”. Co takie wyróżnienia znaczą dla rugbistów?
– Pewnie znaczą bardzo dużo, bo są nobilitacją pracy, którą wkładają w to, co robią na co dzień. Nie możemy zapominać, że każdy rugbista w Polsce to hobbista. Mamy trochę półzawodowstwa czy może raczej półamatorki, bo czasem jakiś grosz wpadnie do kieszeni, ale tak naprawdę każdy pracuje zawodowo, wypełnia swoje obowiązki, a dopiero później przychodzi na trening. Każde takie wyróżnienie jest ogromnym docenieniem ich wysiłków. Poza tym trzeba się cieszyć, że o naszej dyscyplinie jest coraz głośniej, że można ją zobaczyć i o niej usłyszeć. Życzę chłopakom jeszcze wielu innych takich nagród, bo wiem jak bardzo się poświęcają się temu, co robią.
Co pana zdaniem jest najważniejsze dla rozwoju rugby w Polsce?
– Musimy inwestować w młodzież! Pewnie wszystkie dyscypliny mają dzisiaj taki problem, że młody człowiek siedzi przy komputerze i ciężko jest go od niego oderwać, ale musimy próbować. Jak to zrobić? To trudne pytanie, na które musimy odpowiedzieć. Drugą sprawą jest promocja rugby i jej PR. Obie sprawy niestety mocno kuleją, a bez nich zaistnienie w szerszej świadomości jest praktycznie nie możliwe.
Skąd wziął się pomysł na „małe dziewiątki”, czyli niższych zawodników na pozycji łącznika młyna? Pan również, kiedy występował w reprezentacji, był przykładem takiej tendencji.
– Pozycja numer 9 zawsze odpowiada graczowi, powiedziałbym, sprytnemu. W rugby mierzący dwa metry zawodnik ma problemy, żeby szybko się poruszać, bo jest po prostu wysoki. Mały człowiek, sprytny, zwinny i szybki, tam się idealnie odnajduje. Poza tym, że trzeba mieć charyzmę, charakter i serducho do walki, bo trzeba gonić tych wielkich chłopów z innych pozycji, zwłaszcza z formacji młyna. Często na łączniku młyna właśnie występują najbardziej charakterni gracze, skorzy do zaczepki. Jak to w rugby: każdy znajdzie dla siebie optymalną pozycję – wysoki i niski, gruby czy trochę szczuplejszy.
 
Rugby Polska 31.12.2014 i 02.01.2015
Rozmawiał: Max Ziara, Zdjęcie: Tomasz Plenkowski
 
NWZD 21 marca 2015 w Warszawie Ruszają tegoroczne przygotowania juniorów
Tabela Ekstraligi
01Budo 20111877
02Ogniwo Sopot1875
03Orkan Sochaczew1865
04Edach Budowlani1865
05Lechia Gdańsk1742
06Juvenia Kraków1838
07Arka Gdynia 1725
08Awenta Pogoń1819
09Posnania Poznań1819
10Up Fitness Skra18-72

Wyniki